Pozwolę sobie rozwinąć swoją myśl z "Wieczoru". Zaczynamy się sprzeczać o Kościoły. Kościół jako taki jest organizacją stworzoną przez ludzi i jest dokładnie taki, jacy są ludzie. Jego zadaniem jest rozpowszechnianie prawdy o Bogu. W ramach różnych Kościołach są lepsi i gorsi ludzie, różne tradycje, obrzędy, przepisy. Nie ulega wątpliwości, że są one potrzebne. Może nie ma sensu szukania tego jedynego, który robi swoją robotę najlepiej. Zamiast wytykać błędy, szukać różnic, atakować, może lepiej zacząć się nawzajem wspierać i szukać tego, co nas łączy. A swoją drogę do Boga każdy musi wybrać sam. Zdając sprawę ze swego życia przed Chrystusem nie powiemy przecież, że to on (taki, czy inny ksiądz, pastor, pop itp) tak nam powiedział. Większej dziecinady nie potrafię sobie wyobrazić. Obojętnie co mówi Kościół, w którego wierze zostaliśmy wychowani, albo który nas przekonał do swojej interpretacji Biblii (czytaj: nawrócił), na sądzie ostatecznym nie będziemy stawać grupami. Każdy będzie rozliczał się sam.
Widziałam w telewizji i nie tylko różne ofiary dobrej reklamy i niedoczytania umowy. Psychologia jako nauka wszystkie swoje odkrycia zainwestowała w skuteczność namawiania ludzi do przeróżnych decyzji. Widziałam ludzi zawstydzonych, bo kupili rzecz niepotrzebną, płacących ubezpieczenia od niemożliwych przypadków, całe lata wydających ostatnie pieniądze na nie działające środki, biorących kredyty, które ich wykończyły. W tej najważniejszej w życiu sprawie trzeba sobie zadać jednak ten trud i samemu szukać relacji z Bogiem, oraz odnaleźć odpowiedzi na pytania, czego Bóg ode mnie oczekuje. Przynależność sprawy nie załatwi, a przecież tu też nie ma gwarancji, że dokonaliśmy właściwego wyboru. Tak bardzo ludzki sposób oceny, że większość nie może się przecież mylić, w tym przypadku też może się nie sprawdzić.