Izba wytrzeźwień: Dzieci

4 lata temu

Maraton trwa

Zostało odcinki do końca.
72min

O adopcjach i o dzieciach. Nawet troszkę o 1 Maja. Telefony były od rodziców i od nie rodziców.

Dyskusja

Jacek
4 lata temu

U nas też były takie wiesz 3x Lenin:)Ale to były komunistyczne:)

Filip
4 lata temu

Mam niestety ten problem, że słucham audycji wyłącznie w drodze do i z pracy, dlatego nie mam możliwości podpięcia się pod dyskusję na żywo.
Będę "pić" do trudnej i wieloetapowej weryfikacji urzędów, które odpowiedzialne są za adopcję dzieci.

Bez dyskusji, procedura jest zbyt długa i nadaje się do remontu generalnego. Natomiast po komentarzach w tym odcinku doszedłem do wniosku, że dzieci powinny być wydawane na słowo rodzica. Niestety - w takim wypadku narażamy dzieci na efekt "niechcianego prezentu". Rodzice zaadoptują, ale po kilku miesiącach/latach, gdy dziecko zaczyna się buntować i nie sprawia już takiego wrażenia (pięknego, słodkiego, beztroskiego), zaczyna być dzieckiem niechcianym, którego nie łączy z rodzicami więź, jaka tworzy się w trakcie donoszenia i narodzin.
Druga sprawa to nieszczęsne programy socjalne, które mogą być dosłowną żyłą złota dla niedoszłych "rodziców" - stąd wymóg braku niskich dochodów.
Nie udało mi się znaleźć statystyk dotyczących rozwiązania adopcji, ale domyślam się, że jest ich trochę, a gdyby nie było takiej weryfikacji - byłoby ich znacznie więcej i dzieci oddawane byłyby z rąk do rąk nowych właścicieli.

Martin
4 lata temu

Pewnie, że jest efekt "niechcianego prezentu" i miło by go było wyeliminować. Ale zwrócę uwagę na dwie rzeczy: ten sam efekt występuje przy naturalnych rodzicach i widywałem go tak często, że powiem nawet że częściej występuje niż nie występuje.

Druga rzecz jest taka, że nawet biorąc pod uwagę ten efekt, to czy dziecku jest lepiej być przez te kilka lat z rodzicami, którzy go naprawdę chcą (bo przecież w odróżnieniu od rodziców naturalnych nie "wpadli") a potem być w tej samej sytuacji, co większość nastolatków, czy przez cały ten czas siedzieć w Domu Dziecka?

Ja mówię: lepsze to pierwsze. Więc mimo, że to nie jest idealna sytuacja, powiedziałbym, że z dwóch skrajności i tak daleko lepiej by było dawać dziecko na samo słowo honoru, niż odstraszać i odsiewać zainteresowanych.

Ja nie mam dużo doświadczeń z kandydatami na rodziców, ale dotąd nie poznałem takich, którzy by mieli podejście "fajna zabawka, spróbujmy se". Wszyscy bardzo poważnie do tego podchodzili. Jeżeli już gdzieś był problem to z tym, że za poważnie.

A przed pułapkami życia, potencjalnymi problemami w dalekiej przyszłości, żadne procedury i wymagania nie uchronią.

Filip
4 lata temu

Nie zgodzę się - to nie jest ten sam efekt. To, że biologiczny rodzic jest podirytowany zachowaniem dziecka nie oznacza, że "ot tak" by się go pozbył, co uważam za możliwe przy rodzicach, którzy dziecko adoptowali. Nie występuje więź o której pisałem w poprzednim komentarzu, a uważam, że jest to najmocniejsze uczucie w życiu człowieka.

Przy drugim argumencie również się nie zgodzę. Dziecko raz odrzucone przeżywa niemożliwą do opisania traumę, traci zaufanie do najbliższych mu osób (oczywiście mówimy o świadomym człowieku) i odbija się to na kształtowaniu jego charakteru. Budowanie relacji (o ile w ogóle byłoby możliwe) z nowymi rodzicami zajmuje wiele lat i ponowne odrzucenie skończyłoby się dla takiego malucha bezwzględnym zamknięciem się w sobie, problemami psychicznymi i fobiami społecznymi. Generalnie kaplica.

Mimo wszystko podtrzymuję wcześniejsze zdanie. Może warto wyjść z założenia, że jeśli rodzic czeka 2 lata na dziecko to oznacza, że jest rzeczywiście świadomy swojej decyzji. To trochę jak z tatuażem - warto przyczepić kartkę nad łóżkiem i po czasie sprawdzić, czy wzór się nie nudzi :)

A z dzieciakami i ich rodzicami obcuję na co dzień - logopeda i pedagog here :)

Martin
4 lata temu

No wiesz, jeżeli się biologiczni rodzice nie pozbywają dzieci, to skąd się biorą te dzieci do adoptowania?

Nie jestem wcale przekonany, że więzy krwi są faktycznie tak mocne, żeby je stawiać przed innymi. To co widzę mówi całkiem co innego: ogromne ilości ojców zostawiających dzieci jakoś nie podlega pod tą zasadę. Znam ludzi, których biologiczni rodzice zostawili. Z drugiej strony żadnego przypadku rodziców, którzy "ot tak" zostawili adoptowane dziecko. Porównanie mało daje informacji, bo biologicznych rodziców jest dużo więcej, ale tylko wiadomo na pewno, że nie jest tak pięknie jak byśmy chcieli.

Biologiczni rodzice wyrzucają z domu dzieci za często, za często robią i inne rzeczy, które każą zaakceptować, że są jednak silniejsze uczucia w życiu tych ludzi.

Problem z odrzuceniem jest duży, ale przesadzasz z tą kaplicą. Zresztą jeszcze raz mówię: jaki jest wybór? Ja nie mam nic przeciwko temu, żebyś zbudował idealny świat.

Nie chciałbym tylko, żeby dążenie do ideału i strach przed błędami uniemożliwił poprawienie czegoś na lepsze. Póki co sytuacja jest tak zła, że jakakolwiek zmiana na lepsze mnie bardzo ucieszy. Nawet jak pojawią się przy tym inne problemy.

Filip
4 lata temu

Z tego co udało mi się wyczytać ze statystyk, to mniej niż 0.7% dzieci oddawanych jest do adopcji. Trzeba pamiętać też o tym, że wśród tej liczby znajdują się dzieci sądownie odebrane rodzicom, a także sieroty, dlatego więzy krwi uważam za dość mocne na tle tego "promila".

A z tym oddawaniem dzieci "ot tak" - nie znasz, bo być może weryfikacja mimo wszystko odwaliła kawał dobrej roboty i spełniła swoje zdanie.

A co do kaplicy - nie przesadzam. Byłbyś zaskoczony z jakich błahych powodów dzieciom cofa się rozwój psychoruchowy lub rozwój mowy, a co dopiero nagłe oderwanie się od rodziców i pozostawienie w obcym miejscu z obcymi ludźmi i udawanie, że wszystko jest ok.

Weryfikacja jak najbardziej okej, nie w takiej formie w jakiej jest teraz, ale jest potrzebna. Zamiast gnieździć dzieci w ośrodkach warto byłoby iść za przykładem Kanady, która połączyła dom dziecka z domem starców a wyniki takiego rozwiązania są bardzo optymistyczne. Sytuacja win-win.

Co jeszcze?