Zawieszam nagrywanie Odwyku. A to jest moja ostatnia sesja odwykowa - przynajmniej na pewien czas. Co ty na to? A może lepiej czytać niż słuchać? Posłuchaj odcinka i napisz co myślisz: w komentarzu lub mailem: martin,małpa,odwyk.com.
Kiedyś słyszałem pewną historię (zmyśloną):
W odległym kraju miało miejsce tsunami. Jeden mężczyzna cudem przeżył - schronił się na dachu. Był chrześcijaninem, postąpił więc tak jak powinien - modlił się do Boga i powierzył mu całą tą sytuację. Uznał, że tylko od niego przyjmie pomoc.
Tego samego dnia przybyła ekipa ratunkowa helikopterem - szukali osób, którym udało się przeżyć katastrofę. Zdziwili się, kiedy mężczyzna z dachu podziękował im za pomoc, ale stwierdził, że zaczeka (nie chciał przyjąć od nich pomocy i ciągle prosił Boga o wybawienie z tarapatu).
Pod dwóch dniach przybył ponton poszukujący ofiar. Zdumieni ratownicy usłyszeli od mężczyzny to samo co piloci śmigłowca. Po tygodniu mężczyzna umarł z głodu i pragnienia.
Pytanie jest następujące - czy Ci ludzie, chcący mu pomóc nie byli narzędziem Boga? Czy jego bierność (pozorna, bo w gruncie rzeczy całym czasem się modlił) nie była zła? Może za słabo ufał? Czy np nie idąc do szpitala nie postępujemy trochę jak ten mężczyzna z dachu? Bardzo ufam Bogu :) Jednak miewam wątpliwości, czy dobrze jest "lecieć z wiatrem" i zostawiać wszystko"na głowie Boga". Czy nie lepiej działać i liczyć na jego pomoc w naszych poczynaniach..?