Izba wytrzeźwień: Trzeba mieć depresję

4 lata temu

Maraton trwa

Zostało odcinki do końca.
89min

Postanowiłem mieć depresję. Bo to wszystko jest za poważne i jest za dużo i jest za ciężko. I jak depresja sama nie chce przyjść to ją trzeba samemu zawołać.

Dyskusja

Aliktus
4 lata temu

Mówisz, że ludzie coraz więcej pracują. A ja właśnie zrezygnowałem z 3/5 etatu, bo chciałem rysować. I rysuję. I się uczę. Będę to publikował na Instagramie jak trochę ogarnę.

A radę mam taką. Możesz robić rzeczy na zmianę. Na przykład tydzień poważny i tydzień śmieszny. Albo poniedziałki i wtorki poważne, a reszta śmieszna. Albo miesiąc taki i miesiąc taki.

Martin
4 lata temu

A widzisz, bo słuchacze Odwyku są ponadprzeciętni. Bardziej świadomi. Częściej potrafią się zmieniać, z tego co obserwuję. Ale wy to jesteście oaza na pustyni.

Robienie rzeczy na zmianę męczy bardziej niż same rzeczy. To tak jakby rezygnować z 3/5 etatu raz na tydzień. Albo miesiąc. Albo dwa razy dziennie.

Poza tym co mam zrobić jak akurat zagada do mnie ktoś kto wpada w prawdziwą depresję? Albo kto trafił na koniec drogi, stanął na życiowym skrzyżowaniu i czuje się przytłoczony i za mały na duże zmiany? Mam mu powiedzieć: "sorry, wpadnij w poniedziałek, bo teraz mam śmieszny tydzień"?

Jakieś mało śmieszne by to było.

Poza tym internet i media mają swoje prawa: nie można zostawiać rzeczy samych sobie na dłużej, bo znikną, otoczenie je zagłuszy. Zawsze się coś musi dziać, choćby małego. Ludzi trzeba zachęcać, serwery trzeba odrobaczać, programy trzeba aktualizować. I nowych ludzi zapraszać i przyciągać. Dlatego nie mogę tak całkiem wywalić z głowy wszystkiego.

Nad tym się warto zastanowić, jeżeli ktoś akurat zaczyna jakiś długi projekt. To coś jak z dzieckiem, to jest zobowiązanie. Z tą różnicą, że dziecko może się po latach całkowicie usamodzielnić.

Aliktus
4 lata temu

No. Nie przemyślałem tej rady.

Don Camilo
4 lata temu

Hiszpańskiego uczyłem się z książek i programów komputerowych. Po przyjeździe do Hiszpanii lokalsi mnie rozumieli, a ja rozumiałem 50-60% z tego co mówili.
Z angielskim było zupełnie inaczej. Początkowo dukałem i nie rozumiałem większości z tego, co mówili amerykanie (później Irlandczycy). Jednocześnie teoria nabyta na kursach FCE/CAE sprawiała, że zdarzyło mi się zawstydzić lokalsów pomagając im znaleźć brakujące słowo do krzyżówki w gazecie (era przedinternetowa - brak słowników online w czasie przerw w pracy).
Mój wniosek: im prostsze zasady wymowy, tym większa wartość książek i programów do nauki (hiszpański, włoski) - w większym stopniu potrafią zastąpić żywego rozmówcę, im bardziej pokrętne zasady wymowy i częstsza konieczność wkuwania słów na blachę, tym większa rola rozmów z nejtiwami (angielski, francuski, portugalski).

Co jeszcze?