Ja bym to sformułował trochę inaczej. Ja nie uważam podobnie jak Jezus, że w zasadzie to prawo państwa mnie obowiązuje. Przestrzegam go dlatego, że zostało mi narzucone i żeby niepotrzebnie nie mieszać w głowie ludziom, którzy nie rozumieją o co mi dokładnie chodzi (czyli: nie być powodem czyjegoś grzechu, czyli: nie "gorszyć").
Różnica na tym polega, że prawa państwa przestrzegam z powodów praktycznych, ale nie z etycznych. Z pragmatycznych, a nie moralnych.
Bo z własnego wyboru i własnego zobowiazania, uważam się osobiście za poddanego Jezusa, i z powodów wewnętrznych i osobistych to tylko posłuszeństwo jemu mnie interesuje.
Więc owszem, mogę mieć w nosie każde inne prawo. Ale w sensie tego, do czego czuję się moralnie zobowiązany. To życiowe, praktyczne powody, każą mi przestrzegać prawa. Ale nie z powodu żadnego zobowiązania (bo w żadne nie wierzę), ale z powodu rozsądku, dobrej woli, konsekwencji, dobra publicznego, takich tam.
Jedna z konsekwencji jest na przykład taka, że nie mam najmniejszego poczucia nieuczciwości łamiąc prawo, którego przestrzegać się wcale nie zobowiązałem.