Jezus powiedział prosto: "temu, kto cię prosi, daj, a od tego, który chce od ciebie pożyczyć, nie odwracaj się" [Mat 5:42]
Więc co, był mordercą bezdomnych? Głupim i nieświadomym, nie to co my, analitycy i znawcy życia bezdomnych? Czy czasy się zmieniły, a on tego nie przewidział?
Skąd to przekonanie, że my dając albo nie, mamy jakikolwiek wpływ na decyzję bezdomnego, żeby prowadzić taki tryb życia? Bo żadne fakty za tym nie stoją, tylko życzeniowe myślenie. Wydaje nam się, że jesteśmy aż tak ważni? Że nie dając komuś, zmienimy jego życie? Że dając mu, zabijemy go?
My?
Zna ktokolwiek bezdomnego, który przemyślał życie, zmienił priorytety, pokonał nawyki, nabrał poczucia własnej wartości i przestał być bezdomnym z powodu tego, że mu ludzie przestali dawać pieniądze?
Próba wyobrażenia sobie w praktyce tej sytuacji rysuje mi w głowie tylko śmieszne sceny.
W rzeczywistości w większości przypadków dawanie pieniędzy to żadna pomoc, nie dawanie to też żadna pomoc.
Analizowanie tych sytuacji tak, jak byśmy ogromny wpływ na innych mieli, podsyca megalomanię w nas. To nie jest dobra cecha.
Odnośnie tematu książka: "Life at the Bottom", Theodore Dalrymple.