596. Zło według Gombrowicza
W "Dziennikach" Witolda Gombrowicza jest spostrzeżenie, które mówi o tym, skąd się tak naprawdę bierze zło. To znaczy: w naszej konkretnej rzeczywistości, a nie teoretycznie. To spostrzeżenie jest oczywiste, kiedy się już raz nad tym człowiek zastanowi, ale wnioski, które z tego płyną, mogą mocno skomplikować baśniowe rozumienie świata. Możliwe by było, że szukamy źródła zła w strumyku, a przegapiamy cały ocean? Czy "efekt Gombrowicza" ma aż taki wpływ na świat, moralność, wybory i postępowanie ludzie, to gdzie go umieścić w chrześcijaństwie? No wiadomo, gdzie go najwięcej: w kościołach, ale ważniejsze pytanie: czy powinien tam być? A jeżeli nie, to co zrobić żeby go nie było?
Poprzedni odcinek:
Następny odcinek:
Poprzedni odcinek:
Następny odcinek:
Dyskusja
Osobiscie nienawidze Systemu z całego serca. To jest szatański wymysl.
Twój referacik fajnie pokazuje, jak chrześcijanin znający Biblię i mający relację z Bogiem, wyciąga mądrość z lektury świeckiego filozofa. Dzięki i czekam na więcej.
Jest dobry wtedy gdy ma okazję i mimo to nie kradnie.
- To jest kryterium duchowo-biblijne.
Bo wedle kryterium prawnego - oczywiście że nie można skazać człowieka który niczego jeszcze nie ukradł. Ale ja nie mówię o kryterium prawno-legalistycznym, lecz biblijno-duchowym.
Jeszcze mi przyszło do głowy, że też po tym widać skąd jest w ST to ciągłe osądzanie narodów jako całości i karanie ludzi do któregoś pokolenia. Bo w większości przypadków nie ma co prześwietlać każdego człowieka osobno, bo i tak wszyscy z tej samej grupy zachowują się tak samo. Na to wychodzi.
To bardzo dziwne. Sporo chrześcijan odkrywa, że z powodów i biblijnych i historycznych, świętowanie niedzieli zamiast soboty to słaby pomysł, a niewielu z nich faktycznie coś z tym zrobi.
Powód? No właśnie to, że "wszyscy tak robią". To jest teoretycznie żaden argument, a w praktyce jest najważniejszy.
Gdyby argument "wszyscy tak robią" nie był taki silny, to Kościół Katolicki byłby dziś w Polsce mniej popularny niż mormoni.
Ja ten syndrom rozumiem. Jest na niego całkiem fajne rozwiązanie: odrzucić tłum, znaleźć małą grupkę przyjaciół.
To może zająć trochę czasu i wysiłku, ale lepsze to niż izolacja.
Skąd mamy wiedzieć, że ktoś jest złodziejem póki nie ukradnie?
Zło się przejawia w czynach, nie w intencjach, zamiarach, naturach. Źródło zła, tak, siedzi gdzieś tam w nas. Strach, chciwość, wredność, te rzeczy.
Ale złodziejem jest tylko ten kto kradnie.
Jezus kiedyś pytał w przypowieści kto z dwóch synów wykonał wolę ojca. Jeden mówił, że pójdzie pracować, ale nie poszedł. Drugi powiedział, że mu się nie chce, ale poszedł.
Ja powiem inną przypowieść: jeden facet patrzył na bogatego i czuł strach, chciwość i gniew. Zrobił nawet plan, żeby go okraść. Ale ostatecznie nie okradł go.
Drugi myślał: ile to się marnuje pieniędzy! Bogaty ma tyle, a obok ludzie głodują. Pełen szlachetnych myśli, wziął i okradł bogatego.
I ja teraz ciebie pytam: kto z tych dwóch był złodziejem?
Hm, przypomniała mi się znana książka Ayn Rand "Atlas Shrugged". Książka przedstawia człowieka w straszliwie uproszczony sposób i dzieli wszystkich na dwie grupy: tych którzy myślą zbiorowo, wyłącznie się dopasowują i tych którzy myślą indywidualnie. Pierwsza grupa szuka dobra grupy, druga szuka własnego interesu. Generalnie podobny problem, o który mówi Gombrowicz.
Ludzie typu owca twierdzą, że działają w imię miłości i dobra dla wszystkich. Ale paradoks polega na tym, że o żadnej miłości mowy nie ma przy takim podejściu. Motywacją działania jest zupełnie co innego. Wg tej filozofii takich ludzi motywuje nienawiść do siebie samego, która każe im uciekać w tłum, własną wolę, świadomość, odpowiedzialność podzielić przez milion i zrzucić na miliony.
Pomyślałem sobie o tym w kontekście miłości, która była motywem działania Jezusa i tym najważniejszym przykazaniem. Czy da się w ogóle kochać człowieka nie kochając siebie? Jezus mówił: kochaj bliżniego jak siebie, i nawet tutaj użył liczby pojedynczej.
"Kochaj sąsiada" i na przykład "kochajmy Polaków" wydaje się, że to samo. Ale czy to drugie jest w ogóle prawdziwe? Sąsiad i ja istniejemy. My, oni - to tylko abstrakcja.
Taka myśl.
Jak tego słuchałem to przypomniał mi się odcinek o Objawieniu Jana i twoja interpretacja, że nierządnica babilońska jest symbolem wszystkich zorganizowanych religii. I w tym odcinku chyba jak w żadnym innym wyjaśniłeś, dlaczego Bóg ich tak nienawidzi - bo to jest wylęgarnia "efektu Gombrowicza". Więc kropki się tutaj łączą i są konsekwentne wnioski. Są też konsekwentne z indywidualizmem Jezusa jak i ludzi, których w ST Bóg wybierał, a także doświadczeniem i wnioskami z twojego tekstu z bloga o tym, na kogo Bóg zwraca uwagę. To wszystko sprawiło, że chciałem ci powiedzieć, żebyś zrobił odcinek podsumowujący o indywidualizmie w Biblii i w oczach Boga, ale w sumie chyba ten odcinek wystarczająco dobitnie pokazał stosunek Boga do indywidualizmu lub jego braku. Najgorsze jest to, że ludzie kojarzą Boga z mentalnością grupy, a już bardziej mylić się nie da.
Istotny jest też tu strach przed światem a jak dzisiaj słuchałem psychoanalizy to właśnie strach przed kastracją jest już kastracją samą w sobie, więc taki strach musi paraliżować życiowo. To bym mógł wszystko dalej rozwijać ale właśnie to się pięknie łączy z tym co mówisz. To właśnie wszystko wzmacnia działanie kolektywne bo sama kolektywność nie jest przeciwieństwem indywidualizmu a tylko wynikową indywidualnego działania rozumianego w personalizmie.
Swietnie Martin!
Zawsze decyzja kazdego indywidualnie!
Hej, to jest ciekawe spostrzeżenie. Rzeczywiście, nie zwróciłem uwagi na to, że ten pierwszy incydent w ogrodzie był pełen tego zjawisko, że ktoś się do kogoś dostosowywał. W szczególności Adam. Jego głupota jest zwykle najtrudniejsza do zrozumienia, ale kiedy sobie człowiek przypomni jak mocna jest w nas chęć dostodowywania się do innych, to wszystko się zrobi bardziej zrozumiałe.
I dość niesamowita jest myśl, że ten pierwszy grzech w historii z perspektywy Adama miał swoje źródło dużo mniej w tym, że mu się chciało buntować albo że był głodny albo że bycia bogiem mu się zachciało, a dużo bardziej w tym, że robił automatycznie to co inni. Nie chciał zostać sam ze swoim uporem.
To jest dobra ilustracja tematu i jednocześnie pokazuje, że to jest kolosalny problem. Bo łatwiej walczyć ze złem kiedy sobie je wyobrazimy jak jakieś straszne rzeczy, przeciwko którym buntuje się nam od razu sumienie i poczucie przyzwoitości. Ale dużo trudniejsza sprawa, kiedy zło przychodzi łatwo, przyjemnie i bez wysiłku. Wystarczy robić to co inni - i już.
To jest najbardziej niezbezpieczne zło, bo się go w ogóle nie czuje.
- Czy myślisz że on stałby się dobry?
NIE! on jest nadal złodziejem ale nie mającym kogo okradać.
To że ktoś nie robi złych rzeczy nie czyni go dobrym człowiekiem. On nie ma okazji lub potrzeby - ale zło jest w nim nadal. Bo człowiek jest z gruntu zły i egoistyczny.
Czy uważasz (jak i wszyscy) że "okazja czyni złodzieja" ?
- NIE, tak nie jest.
Okazja DEMASKUJE ZŁODZIEJA. Bo dobry człowiek nie skorzysta z okazji, i nie ukradnie - nawet jeśli inni korzystają i kradną. Złodziejem jest się nawet bez okazji, i nawet jeśli się akurat nic nie kradnie.
Reasumując: masz złe definicje dobra i zła w człowieku.
Szczęść Boże
Zdiagnozował go sama sobie .
Niełatwe jest życie ludzi z tym syndromem. Wybierają izolację od stada z powodu cyklicznie powracającego ostracyzmu .
Martin ten odcinek albo rozkminka wyszła ci bardziej niż inne.
Niesamowicie otwierający głowę odcniek! Wczoraj zacząłem sobie czytać Księgę Rodzaju i zastanawiałem się skąd wynikał pierwszy grzech. Uderzyło mnie, że wynikło to ze słuchania kogo innego (węża). Co więcej, Ewa powiedziała po całym zajściu, że to wąż ją zwiódł, a Adam analogicznie, że Ewa mu dała owoc do zjedzenia. Wnioskuję więc, że po części z naśladowaniem innych wynikał ten grzech.
Genialny odcinek!