W "Dziennikach" Witolda Gombrowicza jest spostrzeżenie, które mówi o tym, skąd się tak naprawdę bierze zło. To znaczy: w naszej konkretnej rzeczywistości, a nie teoretycznie. To spostrzeżenie jest oczywiste, kiedy się już raz nad tym człowiek zastanowi, ale wnioski, które z tego płyną, mogą mocno skomplikować baśniowe rozumienie świata. Możliwe by było, że szukamy źródła zła w strumyku, a przegapiamy cały ocean? Czy "efekt Gombrowicza" ma aż taki wpływ na świat, moralność, wybory i postępowanie ludzie, to gdzie go umieścić w chrześcijaństwie? No wiadomo, gdzie go najwięcej: w kościołach, ale ważniejsze pytanie: czy powinien tam być? A jeżeli nie, to co zrobić żeby go nie było?
Niesamowicie otwierający głowę odcniek! Wczoraj zacząłem sobie czytać Księgę Rodzaju i zastanawiałem się skąd wynikał pierwszy grzech. Uderzyło mnie, że wynikło to ze słuchania kogo innego (węża). Co więcej, Ewa powiedziała po całym zajściu, że to wąż ją zwiódł, a Adam analogicznie, że Ewa mu dała owoc do zjedzenia. Wnioskuję więc, że po części z naśladowaniem innych wynikał ten grzech.
Genialny odcinek!
Hej, to jest ciekawe spostrzeżenie. Rzeczywiście, nie zwróciłem uwagi na to, że ten pierwszy incydent w ogrodzie był pełen tego zjawisko, że ktoś się do kogoś dostosowywał. W szczególności Adam. Jego głupota jest zwykle najtrudniejsza do zrozumienia, ale kiedy sobie człowiek przypomni jak mocna jest w nas chęć dostodowywania się do innych, to wszystko się zrobi bardziej zrozumiałe.
I dość niesamowita jest myśl, że ten pierwszy grzech w historii z perspektywy Adama miał swoje źródło dużo mniej w tym, że mu się chciało buntować albo że był głodny albo że bycia bogiem mu się zachciało, a dużo bardziej w tym, że robił automatycznie to co inni. Nie chciał zostać sam ze swoim uporem.
To jest dobra ilustracja tematu i jednocześnie pokazuje, że to jest kolosalny problem. Bo łatwiej walczyć ze złem kiedy sobie je wyobrazimy jak jakieś straszne rzeczy, przeciwko którym buntuje się nam od razu sumienie i poczucie przyzwoitości. Ale dużo trudniejsza sprawa, kiedy zło przychodzi łatwo, przyjemnie i bez wysiłku. Wystarczy robić to co inni - i już.
To jest najbardziej niezbezpieczne zło, bo się go w ogóle nie czuje.
Jak tego słuchałem to przypomniał mi się odcinek o Objawieniu Jana i twoja interpretacja, że nierządnica babilońska jest symbolem wszystkich zorganizowanych religii. I w tym odcinku chyba jak w żadnym innym wyjaśniłeś, dlaczego Bóg ich tak nienawidzi - bo to jest wylęgarnia "efektu Gombrowicza". Więc kropki się tutaj łączą i są konsekwentne wnioski. Są też konsekwentne z indywidualizmem Jezusa jak i ludzi, których w ST Bóg wybierał, a także doświadczeniem i wnioskami z twojego tekstu z bloga o tym, na kogo Bóg zwraca uwagę. To wszystko sprawiło, że chciałem ci powiedzieć, żebyś zrobił odcinek podsumowujący o indywidualizmie w Biblii i w oczach Boga, ale w sumie chyba ten odcinek wystarczająco dobitnie pokazał stosunek Boga do indywidualizmu lub jego braku. Najgorsze jest to, że ludzie kojarzą Boga z mentalnością grupy, a już bardziej mylić się nie da.
Hm, przypomniała mi się znana książka Ayn Rand "Atlas Shrugged". Książka przedstawia człowieka w straszliwie uproszczony sposób i dzieli wszystkich na dwie grupy: tych którzy myślą zbiorowo, wyłącznie się dopasowują i tych którzy myślą indywidualnie. Pierwsza grupa szuka dobra grupy, druga szuka własnego interesu. Generalnie podobny problem, o który mówi Gombrowicz.
Ludzie typu owca twierdzą, że działają w imię miłości i dobra dla wszystkich. Ale paradoks polega na tym, że o żadnej miłości mowy nie ma przy takim podejściu. Motywacją działania jest zupełnie co innego. Wg tej filozofii takich ludzi motywuje nienawiść do siebie samego, która każe im uciekać w tłum, własną wolę, świadomość, odpowiedzialność podzielić przez milion i zrzucić na miliony.
Pomyślałem sobie o tym w kontekście miłości, która była motywem działania Jezusa i tym najważniejszym przykazaniem. Czy da się w ogóle kochać człowieka nie kochając siebie? Jezus mówił: kochaj bliżniego jak siebie, i nawet tutaj użył liczby pojedynczej.
"Kochaj sąsiada" i na przykład "kochajmy Polaków" wydaje się, że to samo. Ale czy to drugie jest w ogóle prawdziwe? Sąsiad i ja istniejemy. My, oni - to tylko abstrakcja.
Taka myśl.
Jeszcze mi przyszło do głowy, że też po tym widać skąd jest w ST to ciągłe osądzanie narodów jako całości i karanie ludzi do któregoś pokolenia. Bo w większości przypadków nie ma co prześwietlać każdego człowieka osobno, bo i tak wszyscy z tej samej grupy zachowują się tak samo. Na to wychodzi.
Twój referacik fajnie pokazuje, jak chrześcijanin znający Biblię i mający relację z Bogiem, wyciąga mądrość z lektury świeckiego filozofa. Dzięki i czekam na więcej.
Zbawienie - co to w ogóle jest?
Każdy zna to słowo. Wiadomo, że to oznacza ratunek. Ale ratunek przed czym właściwie? Kogo potrzeba ratować i przed czym? Na czym polega to wielkie niebezpieczeństwo człowieka, że trzeba go ratować?
Można różnie odpowiedzieć na to pytanie, ale ja spróbuję dokopać się do samego źródła sprawy. Do największego, najgłębszego, najbardziej fundamentalnego problemu człowieka.
O Wielkich Nauczycielach i ich Wielkich Naukach. A przykładem będzie Jan Paweł. Z USA.