Hubert ma nowy pomysł: przenieśmy doświadczenia z MLM do chrześcijaństwa. Co myślicie o sprzedaży bezpośredniej Jezusa?
Posłuchajcie, w szczegółach to nie brzmi tak strasznie jak w opisie.
Temat audycji jest tak szokujacy, z punktu widzenia chrzescijanina ( czy raczej Chrystianina) ze zastanawiam sie jak zaczac.
Cale szczescie, ze Martin zachowal trzezwosc.
Hubert! Nie idz ta droga!
Chrzescijanstwa - obietnicy wejscia do zycia wiecznego - nie sposob sprzedac. Ani tez Dobrej Nowiny.
Zbawienie jest darem od Boga! Za darmo! Z Laski! Darmo wzieliscie to i darmo dawajcie!
Jezeli chcesz glosic Dobra Nowine to namawiaj ludzi aby sie skruszyli i blagali Boga, bo to On tylko jest w stanie dac zbawienie. Jak Martin mowil, jest to sprawa fundamentalna!
Moja rada dla ciebie jest taka, zeby natychmiast zaprzestac myslenia w kierunku jaki obierasz i blagaj Jezusa o wstawiennictwo u Boga bo wypadniesz z Laski.
Nawet cos, co wydaje sie dobre, moze prowadzic do szkody!
Przyznam, ze malo o tobie wiem, ale az chce sie stwierdzic - chlopie, w cos ty sie wpakowal!
Jeszcze sugestia do Martina. Wydaje mi sie, a wlasciwie czuje, ze okres laski dobiega konca i wyprowadzanie ludzi za pomoca Odwyku z przeroznej masci kosciolow na "pustynie", powinno juz zmierzac do prowadzenia wszystkich do odpocznienia w Panu. No, moze poza tymi co na laske "sraja".
Sorry za brak polskiej czcionki
Blacha otarł się o prawdę: chrześcijaństwo jest otwarte dla każdego ale "ewangelizacja" (akwizycja, łowienie) powinna się koncentrować JEDYNIE na grupie ludzi przyrównywanych czasem do dojrzałych owoców, które spadły z drzewa - ludzi szukających Boga albo boga, odczuwających jego brak w ich życiu.
Pierwszą różnicą między MLM a MLJM są narzędzia. I tu wchodzi do gry Duch Święty. Bez niego - a więc tylko ludzkimi siłami - nawet najlepiej wyglądający w excellowych tabelkach wynik ewangelizacji zmieni jej "klientów" w zwykły marketingowy target. Efektem będzie MLM.
Kolejna z nich to PERSPEKTYWY: w MLJM podchodząc do klienta chowamy naszą perspektywę do kieszeni i staramy się patrzeć na sytuację oczami jego i oczami Boga (tu znowu rolę Bożych gogli pełni Duch Święty i to co Jego spojrzeniu wiemy z Biblii).
No i w końcu gratyfikacja: w MLM jest to kasa, satysfakcja z własnych osiągnięć i inne egocentryczne spełnienia; MLJM będzie to autentyczna i trwała radość "klienta".
Moim zdaniem ciężko "sprzedać" komuś jakiekolwiek wartości jeśli nie będziemy dla tej osoby w jakimś stopniu autorytetem, nie poznają nas trochę i minimalnie nie zaufają. Jak nas nie znają to prawdopodobnie stwierdzą że to może być tylko jakaś poza. Mi na Jezusa zwrócił uwagę gościu który był autorytetem w trochę innym zakresie ale znałem go trochę (nie osobiście) i wiedziałem jakie reprezentuje wartości. Także jak zaczął mówić że warto zainteresować się Biblią (nie nachalnie, nie straszył, mówił o aspektach przydatnych w codziennym życiu i je ułatwiającym/poprawiającym) to z chęcią zapoznałem się z tematem :)
Hubercie, dobrze że sobie zdajesz sprawę z problemów z MLM. Ja uważam, że pomimo dobrych intencji źle by się skończyło wprowadzenie MLJM ze względu na ludzka naturę. To znaczy powstałyby kolejne sekty z super mistrzami na samym szczycie, którzy by byli „najbliżej Boga”. Ludzie zaczęliby wierzyć bardziej w swoich mistrzów niżeli w Jezusa czy ducha świętego. To by się źle skończyło. Ja wolę jednak bardziej rozmawiać o wierze i Bogu na zasadach przyjaźni, równości, braterstwa, itp. niżeli na zasadach mistrz-uczeń. Oczywiście jestem też realistą i wiem, że ludzie nie są tak naprawdę równi. Nie mniej jednak, wolę chociaż próbować być z nimi na zasadzie przyjaźni. Warto też zwrócić uwagę na to, co Mirosław napisał powyżej – autorytet. Ja na przykład odnalazłem Boga w dużej mierze dzięki Martinowi, ale zacząłem słuchać Martina nie dlatego, że mówił o Bogu itd., ale dlatego że to po prostu fajny człowiek, wesoły, zabawny, żyjący inaczej niż większość, który dużo wie i z którym można pogadać właściwie na wszystkie tematy. Tak, więc autorytet i prowadzenie dobrym przykładem się tu kłania, ale takie samo z siebie, gdyż chyba Martin nie chciałby, żebym go nazywał mistrzem teraz…
O, Don Camilo ma bardzo dobre spostrzeżenia. No różnice są, nie ma wątpliwości.
I jak czytam komentarze to widzę, że w odróżnieniu od MLM wiele ludzi Jezusa "kupiło" wcale nie dlatego, że ktoś go "sprzedawał". Tylko w ogóle niezależnie. Że działo się to bez marketingu, strategii, narzędzi i kursów. Była naturalna znajomość, przyjaźń i zwyczajne relacje. Czyli to co lubię najbardziej.
Zastanawiam się co w takiej sytuacji można się nauczyć od MLM. Poza oczywistą lekcja, żeby nie powtarzać tych samych błędów.
Ale nie uciekajmy aż tak znowu od pojęcia sprzedawania. Bo w najbardziej podstawowej definicji sprzedawania, sprzedaż nie jest czymś materialistycznym ani konsumpcjonistycznym, to jest tylko oferta zamiany jednej wartości na inną. Celem i skutkiem jest to, że obu stronom przynosi to korzyść.
Tylko w tym ostatnim punkcie nie pasuje ta definicja do chrześcijaństwa: bo "oferujący" Jezusa, jeżeli to robi zgodnie z tym o co Jezusowi chodziło, to nie ma jako celu żadnej swojej korzyści. Gdyby to się nie kwalifikuje w ogóle jako sprzedaż z tego powodu.
Z tego też powodu, myślę, uczciwi chrześcijanie nie cisną, nie nakręcają i nie marketingują tych swoich potencjalnych "klientów".
Martin, co do tej korzyści chrześcijanina ze skutecznej "sprzedaży" komuś Jezusa to jednak jakąś ma tyle że niematerialną, czyli radość, jeśli tylko cieszy się szczęściem drugiego człowieka, co powinno wynikać z jego miłości względem innych. Ale oczywiście takie uczucie pojawi się u niego jeśli nie jest tylko zwykłym akwizytorem ale traktuje ludzi indywidualnie i chce ich dobra.
Tą radość ma z własnego działania, a nie dlatego, że ją dostał od kogoś smutnego i przygnębionego. Więc to dalej nie jest dobrowolna wymiana wartości, tylko zwyczajne dawanie.
Ten kto daje często ma w wyniku tego różne fajne rzeczy. Dlatego fajnie jest dawać. Ale to, że je ma, nie oznacza automatycznie że je dostał drogą wymiany. Dlatego trzeba odróżniać dawanie od wymiany albo sprzedaży.
Bo inaczej dojdziemy do absurdalnych wniosków, które rodzą rozmaite patologie. na przykład ja ci powiem: daj mi 100 złotych, a ja ci dam w zamian radość z tego że mi dałeś.
Albo: wyczyść mój motorower, a w zamian dam ci to, że masz okazję poźwiczyć mięśnie.
To jest skutek nie rozróżniania między wymianą a dawaniem, albo raczej: źródła tego skąd pochodzi ta korzyść.
Wymiana oznacza, że ty komuś coś dajesz, a ktoś coś daje tobie. A jak ty dajesz komuś, i ty masz coś z tego też, to może znaczyć równie dobrze, że dałeś jemu i dałeś sobie, albo że dałeś jemu i pojawiły się niezależne od nikogo skutki.
Fajnie. Dawajmy. Fajnie jest dawać. Ale musimy rozróżniać: co innego wymiana i sprzedaż, co innego prezenty. Wymiana (dobrowolna) jest sprawiedliwa. Prezenty - no tu już się robią komplikacje.
Udało mi się nakręcić dyskusję w jakiś sposób.W sumie to też duża zasługa Huberta.Cieszy mnie to-brakuje tu trochę takiego własnie fermentu.( skromny jestem co nie? xD )
Martin miło,że posłuchałeś się mojej rady z kiedyś i piszesz,komentujesz coś nawet pod własnymi audycjami.Myślę,że poczucie Twojej obecności tu nawet po nagraniu live jest dla wielu istotne.Wzmacniasz ten efekt obecności i to jest wartość.Mam nadzieje,że nie tylko ja to dostrzegam.
Trochę za dużo tu było pytań o samego (B)boga a za mało właśnie pytań a zachowania ludzi i tej praktycznej strony wybranej drogi przez chrześcijan - tak myślę .
Ach, cóż za nadętą próżność tutaj głosisz Blacha :-)
Martin, moglbyś napisać coś wiecej o tej radości z własnego działania? Chodzi mi o dawanie. Co konkretnie i przede wszystkim Biblijnie rozumiesz przez to, że chrześcijanin może dać?
Może być lans na kościół, sektę, religię, nowy samochód, ciuchy itp., bo to można uzewnętrznić i sprzedać. Można zrobić zdjęcia z symbolami, marką, produktami. Można to sprzedać i kupić i się tym popisywać. A jak zrobić zdjęcie człowieka wierzącego w Boga - tak żeby było widać, że wierzy w Boga? Jak na zdjęciu rozpoznać chrześcijanina? :)
Wypisałem się ostatnio z KK. Opublikowałem to na fb żeby wsadzić kij w mrowisko. Ze 100 osób na fb i poza nim pochwaliło to działanie, byli też przeciwnicy - mniej liczni. Nie sprzedałem i nie dałem przez to Boga tym ludziom. Raczej myślą oni nad tym, że jak się wypiszą to nie będzie nad nimi bat wisiał (ale co rodzina powie itp.)
Dawać Boga można przez zadawanie człowiekowi pytań i prowokowanie go do podważania tego co już uznał za swoje, za dogmat - Martin, robisz to znakomicie. Tylko ten drugi człowiek musi tego chcieć, a ja nie umiem zrobić tak żeby chciał.