Historia, którą usłyszałem jest przykra i trudna. Wiele osób powie, że w ogóle lepiej takich historii nie poruszać. I mają wiele racji. Ale ja powiem, że jest dobry powód, żeby je jednak poruszać. Byle z głową.
I dobrze mówiłeś Martinie :).
Problemem to jest to jak te dzieci są wychowywane. Bardzo często jest tak, że zabrania im się wszystkiego. Internet zły, jakaś muzyka zła, Harry Potter zły, alkohol zły itd. Odbiera się im wolność, a potem te dzieci są zestresowane i ja się nie dziwie, że takie rzeczy się dzieją. Nie chodzi też, by rozpuścić dzieci jak dziadowski bicz, ale z tych dzieci robi się jakieś cyborgi. To wygląda trochę tak "spojrzysz na pentagram, szatan cię opęta". Co z tego, że Jezus zbawił i jest Panem, skoro pentagramy i demony są potężniejsze od Ojca. To jest część problemu chrześcijan. Tak boją się zwiedzenia, że nie zrobią nic dla zabawy, czy wyluzowania się "Zabawa? Przecież się bawimy gramy w bierki" Nie zaraz, przepraszam w bierki też nie można bo tam widły, a widły są szatańskim atrybutem...
A jak dziecko zapali papierosa, to już tragedia. Normalnie wieczne potępienie.
A tam, skandal się skończy, zostanie dziecko, a ja mam co powiedzieć, że czasem jestem tak samotny, że zęby od samotności pękają? W porównaniu do wielu innych powszechnych rzeczy w życiu, zajście w ciążę jakoś na mnie wrażenia nie robi. No sorry, czasem tak się czuję: c.wrzuta.pl
Prawda, dziecko nie tragedia, a wręcz przeciwnie!
Z tym, że lepsze dziecko w dobrym miejscu, dobrym czasie i z dobrą osobą, niż w złym miejscu, złym czasie i ze złą osobą.
Trudno w ogóle sobie wyobrazić, jak taka córka pastora ma się narodzić na nowo (stać chrześcijanką). Taka pastorska rodzina na początku trzyma dzieci pod chrześcijańskim kloszem, później każe im się DOBROWOLNIE ochrzcić (udając, że to coś więcej niż rytuał), a kiedy "świat" zaczyna coraz intensywniej wpływać na ich życie - pojawia się albo zamordyzm albo strach połączony z bezsilnością albo właśnie ślepota na rzeczywistość.
Rozwiązanie?
Może to:
Po primo: uświadomić sobie, że początkowo dziecko pastora to zwykły światus, a nie - chrześcijanin i tak go traktować.
Po drugo: puszczać samopas i gadać o doświadczeniach. Niech młodzież pada na glebę częściej ale z mniejszych wysokości.
To drugie wydaje mi się mądre.
Ale zapytałbym parę osób jeszcze.
Czy jest na sali Karolina?
Jaja dopiero zaczynają się później. Co jak ta córka pastora spotka w końcu tego "właściwego" faceta w którym się zakocha? Powiedzmy, że "pan właściwy facet" jej nieślubne dziecko przeboleje (albo nie i se pójdzie od razu), to co z ojcem dziecka? Mają go zakopać w ogródku i zalać cementem? Mało tego, ten ojciec dzieciaka właśnie dostanie niedługo na swój kark alimenty, a to miłe nie jest. Ogólnie pokopana sytuacja jak zawsze. Jednak nadal na mnie to wrażenia nie robi, ma se dziecko, jak będzie zdrowe to będzie fajnie, nie daj Boże, żeby maluch urodził się z jakimiś defektami, bo wyobraźnia mi mówi, że winną znajdą od razu.
Jak się ta historia skończyła?
Czego brakowało tej dziewczynie w grupie, w której dorastała?
Co zrobił ojciec-pastor?
Nie ma czegoś takiego jak dobry czas dobra osoba i dobre miejsce. Z prostych przyczyn:
1. Dziecko to nie krótkotrwałe zdarzenie - więc jego egzystencja rozciągnie się i na czasy dobre i na gorsze.
2. Potencjalna matka to też nie zdarzenie chwilowe (no chyba że jakaś surogatka), a ludzie się zmieniają w zależności od wieku i okoliczności. Najmilszej osobie w niektórych sytuacjach mogą puścić nerwy, może cię zostawić albo ty możesz uznać, że jej masz dość.
3. Miejsce podobnie jak czas .... podlega ciągłym zmianom i choć samo w sobie może być niezmienne, o tyle okoliczności mogą raz być lepsze, a raz gorsze.
Moim zdaniem złożenie tego do kupy i znalezienie odpowiedniej osoby (która okaże się wciąż odpowiednią w ciągu kolejnych co najmniej pierwszych 18 lat życia dziecka) jest wręcz nierealne. Zawsze coś się znajdzie po kilku, kilkunastu latach co cię będzie wkurzało i jeśli się nie uprzesz to się to wszystko rozpadnie.
Tak samo znalezienie odpowiedniego czasu jest nierealne. Trzeba po prostu się zdecydować i samemu się sprężyć aby czasowi dopomóc - czyli tak działać, aby czas stał się bardziej korzystny dla ciebie.
Identycznie z miejscem, może trzeba będzie kilka razy zmienić. ;)
Jestem.Moje córki (14 i 16 lat) na razie są puszczone samopas, nic im nie narzucam, jestem w pobliżu, z gotowością udzielania odpowiedzi na pytania. Ale wolę poczekać na pytania, niż narzucać odpowiedzi, zanim naturalna ciekawość się pojawi. Wolę, żeby umiały i przede wszystkim nie bały się szukać własnego zdania. Nie boją się pytać o nic, więc na razie to u mnie dobrze działa. Miałam kiedyś problem z tym spory, ale uświadomiłam sobie, że ich relacja z Bogiem (jeżeli powstanie) to nie będzie ani mój sukces, ani moja porażka. Nie powiem, że łatwo przychodzi dawanie wolności tam, gdzie człowiek odpowiedzialnie czuje rodzicielską powinność ingerowania "dla dobra". Nie pozwalanie dzieciom na popełnianie błędów jest formą nadopiekuńczej kontroli, ale ciężko się na tym złapać. Bo chronienie dziecka przed wszystkim złym wydaje się przecież najbardziej naturalne dla matczynej/ojcowskiej miłości. Przemogłam się jednak i moje córki nauczyły się dużo więcej na swoich błędach, aniżeli siedząc pod szklanym kloszem mojej ochrony poza którą mogą okazać się zupełnie bezbronne, nie mając własnych doświadczeń. Nieraz robią głupio, naśladując mnie pewnie(hi hi), ale zyskują świadomość konsekwencji.
Ciekawe co by było gdybyś była pastorem.
Albo tą. No. Pasterką.
Byłby wypas bez ogrodzenia :)
Ja będąc takim trochę wesołkiem, mamą w kucykach, z mylącą aparycją nastolatki, mogę sprawiać wrażenie osoby niepoważnej. Więc jak się wypowiadam w gronie rodziców dorosłych niepodważalnie, to dość lekceważąco traktują moje wypowiedzi. Ale ja ważne tematy dobrze przemyśliwuję (jest taki słowo?) ,a wesołość i skłonność do żartów wynika po prostu z radości życia. A to, jak podchodzę do tzw. "wychowania" wynika właśnie z odpowiedzialności, a jest odbierane odwrotnie. Że to beztroska. A tak nie jest. Bezstresowo też nie jest. Widziałam tego owoce. Wymagająca jestem bardzo. Ale daję narzędzia. I uczę posługiwać się nimi. A najpierw od siebie wymagam. Bo inaczej by olały takie "demonstracje pedagogiczne" z sarkastycznym uśmiechem:)
Właśnie. W przypadku bohaterki kazania to nie pastor ale pastorowa zaniedbała sprawę. Co innego gdyby chodziło o syna uwikłanego w narkotyki, hazard czy rozbójnictwo.
Chyba właściwa komunikacja (częsta i prowadzona przy użyciu właściwego języka), przełamanie strachu przy poruszaniu trudnych tematów jest krokiem w dobrą stronę.
Karolina, może powinnaś rozważyć ten pomysł ;)
Rozważam. I podważam ;)
Działam lokalnie według "umowy zlecenia" odgórnego. Wiadomo, z jakiej góry. I Kto zleca.
Super fotka na starcie odcinka - kryptoreklama programu 500+.