Ten sposób tłumaczenia jest zupełnie nielogiczny, bo właściwie to wynika z tego zupełnie coś innego niż chciałeś udowodnić.
Po pierwsze przyznajesz, że Bóg dał nam wszystko co mamy, że mógł nas w ogóle nie stwarzać, a skoro to zrobił, to miał prawo zrobić z nami co tylko chciał. Ok. Tylko, że nie zrobił wszystkiego, co mógł zrobić, podjął wobec nas jakieś decyzje. Podjął decyzję, że da nam szansę zbawienia i podjął dezycję, że będziemy mogli to odrzucić.
Więc z jednej strony Bóg nic nam nie jest winien, ale jednak spodziewasz się, że będzie wywiązywał się ze swojej obietnicy, skoro sam z siebie zdecydował się nam coś obiecać.
Tak więc uznajesz, że Bóg dał nam wszystkim wolność wyboru, która polega na tym, że możemy przyjąć Boga i wszystko to co nam dał, albo odrzucić. Żeby to jakoś zobrazować, powiedzmy, że spotykasz żebraka i proponujesz mu coś do jedzenia. Jeżeli przyjmie od ciebie jedzenie, to będzie najedzony. Jeżeli nie przyjmie, to będzie głodny. Taka będzie konsekwencja jego wyboru.
Więc, czy zakładając, że naprawdę mamy wolność wyboru, albo przyjmujemy to, co Bóg nam dał albo nie przyjmujemy i ponosimy konsekwencje. Skoro Bóg dał nam ISTNIENIE, to czy konsekwencją odrzucenia daru istnienia nie powinno być NIEISTNIENIE?
Bóg dał na nogi. Jeśli nam się nie podoba, to możemy je sobie odciąć.
Bóg dał nam życie na ziemi. Jeśli nam się nie podoba, możemy popełnić samobójstwo.
Bóg dał nam życie po śmierci, życie wieczne. Jeśli nam się nie podoba, to...? I tak będziemy żyć wiecznie, tylko bez Boga? Czy raczej w ogóle przestaniemy istnieć, umrzemy na zawsze, będzie tak, jakbyśmy nigdy nie powstali?
Więc jeśli uznajesz, że w piekle jest się nieśmiertelnym, to piekło wydaje się być czymś innym, niż tylko konsekwencją odrzucenia Boga. I nie piszę tego, żeby udowodnić, że jest tak czy inaczej. Nie wiem, jak jest, ale ufam, że jest tak jak powinno być. Po prostu Twoje pozornie logiczna argumentacja prowadzi do dość zaskakujących wniosków.