Sęk w tym, czy to sprzątanie jest wynikiem szacunku czy obsesji.
Szacunek jest efektem decyzji, a obsesja wynikiem przymusu. Te wszystkie obsesyjne sprzątania wyglądają nieraz jak jakiś religijny rytuał, tak jakby człowiek mówił: moja religia tego wymaga, żebym poszedł po mopa i posprzątał.
Jak obowiązkowa ofiara dla Boga Czystości.
Jak widzę obsesję, to wiem, że tłumaczenie szacunkiem jest nieprawdą. No chyba, że to szacunek do podłogi. Albo szacunek, który ma polegać na tym, żeby odbierać pracę tym, którym za sprzątanie płacą. Ewentualnie dawać im do zrozumienia, że się do tej pracy nie nadają, że my to sami lepiej zrobimy za darmo niż oni. Jakoś nie umiem znaleźć w tym szacunku.
Jak sprzątałem stoliki w Starbucks w Bristolu, to miałem okazję się przekonać czy się czuje szacunek jak ktoś sprząta, czy nie. Ani trochę. Lubiłem jak było naśmiecone. Czułem radość z tego, że ktoś fajnie spędził czas, i satysfakcję, że moja praca jest potrzebna.
O, a przypomniało mi się, że mama mi mówiła zawsze, żeby chleba nie wyrzucać. Z szacunku. Tylko nigdy nie powiedziała dla kogo ten szacunek. Dla pleśni?