Pierwsza audycja w 2018 trzeźwiła w składzie: Hubert i Dominika. Mówili o sensowności postanowień noworocznych i o tym czy bezpiecznie jest się wiązać z kimś, kto ma pogląd, że najpierw się dobrze wyszaleć a potem ustatkować.
Ja nie robię żadnych postanowień noworocznych. Natomiast mam też cele, które chce zrealizować. Podobnie jak Hubert. Są to generalnie cele na najbliższy rok lub dwa. Chociaż jest też jeden taki dłuższy. Natomiast staram się nie planować sobie całego życia, bo chcę być otwarty na nowe rzeczy i na Boga (na jego kierowanie). Tak, więc kilka celi i wystarczy. Zresztą każdy cel którego się nie zrealizuje demotywuje. No chyba, że właśnie coś potem z tego dobrego i tak wyciągamy i dochodzimy do wniosku, że to nie był jednak stracony czas.
Z tym wyszaleniem to ja ludzi rozumiem, bo ludzie chcą spróbować po prostu wielu rzeczy i mieć jakieś doświadczenia życiowe. Takie doświadczenia nas często czegoś uczą i potem jest co opowiadać innym. Z drugiej strony ja bym z tym nie przesadzał, bo można zrobić coś naprawdę głupiego co będzie nas ścigać do końca życia. No i nie wiadomo kiedy ten koniec życia nastąpi, może jutro. Tak, więc może warto próbować różnych rzeczy, ale tak z rozsądkiem. Na przykład nie uważam, żeby ruchanie każdej kobiety która się napatoczy było sensowne w żadnym wieku. Jeśli jesteście młodzi i macie za dużo energii to zróbcie coś niezwykłego, ale niekoniecznie głupiego.
Pewien znany polski kaznodzieja pochwalił się, że w rok 12 razy przeczytał Nowy i 2 razy Stary Testament i tym samym wypełnił postanowienie z poprzedniego roku.
Warto?
Warto bić rekordy w czytaniu Biblii na czas?
Warto 2 razy do roku przeczytać np. pierwsze 9 rozdziałów 1 Księgi Kronik?
To się chyba zmienia w coś takiego jak odmawianie różańca.
Ale za to miłośnicy Biblii i jęz. hiszpańskiego przy każdej wizycie w wc na "dwójeczce" mogliby się skusić na przeczytanie kilkunastu wersetów w tymże języku, najlepiej w jakiejś współczesnej wersji, typu Reina-Valera-Gómez (RVG) .
Dlaczego obgadujecie kogos za jego plecami? Pastor o ktorym mowa to Leszek Korzeniecki i glosi to publicznie wiec to nie jest tajemnica ze czyta na czas. W kregach ewangelicznych czesto ludzie wierza w Biblie bardziej niz w Boga. Zadajcie komus z ewangelicznych pytanie czy jakby mu Bog cos powiedzial ale nie ma tego w Biblii to czy by to zrobil. Wiekszosc powie ze nie. Odbieraja Bogu wolnosc, lub to ze cos co bylo dobre 3000 lat temu (facet musi poslubic i utrzymywac panne ktora puknal bo albo by umarla z glodu bo nigdy by jej nikt nie pislubil albo by ja ohciec lub bracia legalnie zabili) nie jest dobre teraz. A nawet odvieraja Bogu prawo zmiebic zdanie bo maja inne o nim wyobrazenia (mimo iz historia potopu mowi ze Bog zmienia zdanie). To jest jedyny argument za Kk jaki znalazlem czyli to ze oni daja Bogu prawo dzialac caly czas przez wieki (tradycja) jak i w czasach do IIw (Biblia). Protestanci tefo pierwszegi Bogu odmawiaja (a ci ktorzy mowia ze cuda i dary przeminely sa najlepszym przykladem). Albo czcisz Autora albo ksiazke. Albi czcisz stworce albo stworzenie. A Biblia to niestety i az tylko ksiazka.
No, jeżeli by tak było, że Bóg się do niej przyznaje to już trochę więcej niż tylko książka.
Ale skąd ty wziąłeś te informacje o kręgach ewangelicznych? Pewnie, że są tacy ludzie, ale wątpię, żeby to była dominująca większość, a kilkanaście lat byłem członkiem kościoła baptystów i przez ten czas (i potem) w kilkunastu kościołach bywałem.
"Oni" czyli kto?
Ewangeliczny chrześcijanin z typowego kościoła zrobi to, co mu Bóg powie, jeżeli nie ma tego w Biblii. Ale nie zrobi tego, co mu Bóg powie, a jest sprzeczne z Biblią.
I ja zresztą też tak robię.
Obraz Kościoła Katolickiego też jakiś dziwnie piękny - to w czym widzisz "dawanie Bogu prawa działać" jest w rzeczywistości lekceważeniem Biblii na rzecz korzyści dla organizacji. Że przypomnę o wyrzuceniu przykazania o zakazie traktowania obrazów i rzeźb jako "święte" (to tak a propos czczenia stworzenia).
W realizmie życiowym widzę coś dobrego, ale w postawie "wiem lepiej niż Bóg co powinno być dobre" już nie. Więc ani jednych bym w całości nie wypluwał ani drugich nie zjadał, tym bardziej że w obu środowiskach jest za duża różnorodność postaw, żeby móc mówić: "oni".
"No, jeżeli by tak było, że Bóg się do niej przyznaje to już trochę więcej niż tylko książka."
Tylko książka. Bóg jest autorem. Ale to książka. Nie różdżka, nie amulet, nie narzędzie magiczne ani piórnik ani świeczka ani telewizor ani budzik. Książka. Najdziwniejsze jednak to że po 1 w Biblii nie ma autorstwa 4 ewangelii, to późniejsza tradycja, autor apokalipsy mówi że ma na imie Jan, nie że jest apostolem ani ewangelistą, to późniejsza tradycja, nie ma nic o tym ze NT ma mieć 27 ksiąg, to późniejsza tradycja, a już napewno nie ma że cały NT jest natchniony bo to pisał Paweł w latach 50tych gdzie nie było ani Ewangelii ani Dziejów ani Większości Listów (Paweł był pierwszy). Choć podobno różnice kulturowe, stylistyczne i poglądowe wskazują że ten 2TM w którym jest to zdanie jest fałszerstwem. A wiemy po ilości apokryficznych listów, ewangelii, dziejów i apokalips że fałszowanie autorstwa było na porządku dziennym w tamtych czasach wśród chrześcijan.
"Obraz Kościoła Katolickiego też jakiś dziwnie piękny"
Nie. Napisałem że działanie Boga w życiu i że Bóg może zmienić zdanie i pozostaje Bogiem (Tradycja) to JEDYNY plus KK. Innych nie widze, może jeszcze spowiedź ( jest w Biblii)
Ja tylko pytam, czy noworoczne postanowienie przeczytania całej Biblii 2,3 razy ma sens. Pytam od strony praktycznej. Może lepiej zatrzymać sie przy jakimś trudniejszym fragmencie i głębiej go przeanalizować. Jeśli głównym celem czytania całej Biblii po raz 20ty jest pogłębienie praktycznej znajomości jej treści, to na czym lepij się skupić, na rodowodach czy na przesłaniach poszczególnych fragmentów?
Jeśli nastawiasz się na realizację planu ilościowego, zaczynasz po macoszemu traktować jakość.
Pytanie z innej beczki.
Martin, co to znaczy dla ciebie "Bóg powie"? Ja mam wrażenie, że każdy to trochę inaczej rozumie. Dlatego zależy mi na konkretnej odpowiedzi.
Słyszysz jakiś głos? Jest przy tym jakaś wizja? To jest jakaś emocja? Myśl? Jeśli tak, to skąd wiesz czy to pochodzi od Boga a nie od ciebie?
Zakładając np., że usłyszałeś - jak sądzisz od Boga - coś, czego w Biblii nie ma. Na przykład: jedź za godzinę do Gdańska. Wiemy, że istnieje możliwość pomyłki. W jaki sposób sprawdzisz, że komunikat rzeczywiście pochodzi od Boga?
Ja np. w swoich bardziej zaangażowanych i młodszych latach miałem tak, że w głowie znikąd pojawiały mi się różne myśli i potem szukałem potwierdzenia lub zaprzeczenia w znakach. Oczywiście, jak się szuka, to się zawsze znajdzie (efekt potwierdzenia). W końcu za n-tym razem, kiedy to zwyczajnie do niczego nie dążyło, doszedłem do wniosku, że to po prostu zwykłe myśli i nie ma w tym żadnego znaczenia.
Z tego co widziałem wtedy u innych chrześcijan, działało to u nich podobnie, tylko niektórzy dłużej szukali znaczeń (i czasem naprawdę marnie na tym wychodzili).
Chodzi właśnie o to, czy jest w tym coś więcej?
Hm. Głosów nie słyszę. Ale czasem mam informację w głowie. Albo nawet nie w głowie, trudno powiedzieć gdzie. To jest taka informacja, jakby ktoś mi coś powiedział głosem, z tym, że nie było głosu.
Bywały i wizje. Lubię. Rzadko są.
Emocje też, ale emocje rzadko niosą informacje ze sobą. Czasem był to fragment w gazecie, informacja z plakatu, zdanie wypowiedziane przez nieznajomego. Albo przez znajomego. Czasem ktoś przyszedł i wprost mówi, że ma proroctwo (czasem miał faktycznie, czasem to były pierdoły, nie proroctwo).
Najróżniejsze były sposoby, ale kluczowym elementem nie jest sposób tej "transmisji". Kluczowym elementem jest rozpoznanie, że informacja pochodzi od Ducha Świętego.
I tego nie umiem dobrze wytłumaczyć. Mogę spróbować poszukać jakichś porównań, ale to strasznie naokoło. Po prostu z czasem - tak jak mówił to Jezus - rozpoznaje się ten głos, czy jak to tam nazwać. Podpis? Potwierdzenie? Zgodność klucza publicznego z prywatnym?
Efektu potwierdzenia zawsze jestem bardzo świadomy, więc przy sprawach, gdzie się czegoś spodziewam mam duże trudności. Łatwo jest z kolei, kiedy informacja, co się pojawia jest sprzeczna z tym, co sam bym chciał albo co mi rozum podpowiada.
Okej. No to w sumie coś podobnego do moich wrażeń.
Ja jednak doszedłem do wniosku, że procent sensownych "dalszych ciągów" po posłuchaniu takiego głosu jest mniej-więcej taki, jakbym się spodziewał przy słuchaniu przypadkowych myśli.
Też mnie wtedy mocno niepokoiło, że nawet jeśli się udawało - i dzięki posłuchaniu głosu doszło do jakiegoś sensownego ciągu wydarzeń - to przecież dokładnie takie same rezultaty opisują ciągle wyznawcy innych religii, czarodzieje, spece od pozytywnego myślenia i mówcy motywacyjni typu "uwierz w siebie, a los się do ciebie uśmiechnie". Tylko wg nich to nie Bóg chrześcijański, tylko synchroniczność/inni bogowie/wszechświat/magia/szósty zmysł/law of attraction/szczęście/jeszcze coś innego.
Jest na to statystyczne prawo Littlewooda: zbiegi okoliczności o prawdopodobieństwie raz na milion zdarzają się każdemu średnio raz na miesiąc. Tylko każdy przypisuje im nieco inne znaczenie: dla jednych to cud, dla innych magia, dla innych przypadek.
Ja się spodziewam ciągłe błędu, ale o dziwo rzadko są.
W dłuższym rozrachunku okazało się, że jak już coś stwierdziłem, że to od Boga, to było blisko 100% trafień. Tyle, że nie zawsze da się te skutki ocenić.
To nie są też przekazy typu "uwierz w siebie", jakich pełno w kościołach. Zazwyczaj mam coś zrobić, co jest sprzeczne i z intuicją i z rozumem, i wcale nie prowadzą do wiary w siebie ani z niej nie wynikają.
Kiedy się przeprowadzałem do Warszawy, albo przerywałem studia, albo zostawiałem pracę to w poczuciu zagrożenia, ze świadomością nieracjonalnośći działa, z przekonaniem, że robię coś wbrew własnym interesom, wbrew mojej ocenie sytuacji i własnych możliwości, i w poczuciu zagrożenia.
Nie tylko, że nie było podobne do pozytywnego myślenia, wzmacniania emocji, intuicji, ale było sprzeczne z tymi wszystkimi rzeczami.
Dobre efekty, które potem następowały, były z kolei nie skutkiem mojego nastawienia, ale zupełnie niezależnych ode mnie zbiegów okoliczności, a ich wyjątkowość i zbieg w czasie robił wrażenie nie tylko na mnie, ale i na obserwatorach z zewnątrz.
Twój sceptycyzm jest zdrowy, ale nie będzie zdrowy jeżeli skutkuje unikaniem ocen, decyzji i podejmowania ryzyka.
Też podejmuję decyzje i ryzyko, ale robię to na podstawie własnej oceny sytuacji. Czyli np.: "rzucam pracę, bo już nie mogę z nią wytrzymać", a nie "rzucam pracę, bo mi Bóg kazał".
Łapię argument o sprzeczności z emocjami i własną oceną. Ale dalej jest ten problem, że ludzie odnoszą takie same efekty, przypisując te myśli i zbiegi okoliczności np. jakimś magicznym zdolnościom, innym bogom, albo woli samego Wszechświata.
To nie jest rzecz, która się dzieje tylko w jednej religii - a powinna, gdyby to jakiś bóg dawał w ten sposób znać swoim wyznawcom, że mają do niego specjalny dostęp.
Wg mnie teoria, że to natrętne myśli zwykłe zbiegi okoliczności, tłumaczy to lepiej niż celowy przekaz. Może mamy inne doświadczenia, ale tak to było u mnie i u znajomych chrześcijan, których zdążyłem przez te parę lat poobserwować.